Rzekł, a gniew ludu, po wzdęciu złowieszczém,
Skończył się łzami, jako burza deszczem.
Wkoło Duglasa otoczyli zgrają,
Podnoszą oczy i ręce, wzywają
Błogosławieństwa dla szlachetnéj głowy,
Co niepamiętna na śmierć i okowy,
Woli znieść krzywdę, niż szukać mścicieli,
Z krzywdą ojczyzny i obywateli! —
Starcy przed chwilą drżąc o byt spokojny,
Wielbią rozjemcę bratobójczéj wojny;
Niewiasty dzieci podnosząc, zdaleka
Wskazują ze czcią wielkiego człowieka,
Co wolał raczéj znieść śmierć i sromotę,
Niż jedną w kraju uczynić sierotę.
Żołnierze nawet wzruszyli się sami,
I czując oczy zachodzące łzami,
Jakby za wodza trumną ulubioną,
Szli za nim zwolna, i z bronią spuszczoną,
Aż nie bez żalu, u bramy zamkowéj,
Chlubnego jeńca zdali straży nowéj.
Król wrzasków tłuszczy słuchając ze wstrętem,
Jechał w milczeniu i z sercem zawziętém,
Ni się dał prosić, by tymże znów szlakiem,
Przez miasto z swoim powracał orszakiem.
„Słyszysz? Lennoxie! — sądź, czy warte trudu,
„Władza nad ludem, i miłość u ludu?