Na potrząśnionych gałęźmi kamieniach
Śpią psy myśliwe, i w sennych marzeniach
W głos gonić zwierza zdają się śród boru,
Z Tewiotstonu do Eskedalmoru.
Dwudziestu dziewięciu szlachetnych rycerzy
Wciąż w zamku Branksomskim gościło;
Dwudziestu dziewięciu, w bogatéj odzieży,
Na rozkaz ich paziów służyło;
Dwudziestu dziewięciu rycerskiéj młodzieży
Rumaki ich w stajniach karmiło;
A wszyscy waleczni, ojczyzny nadzieja,
A wszyscy są krewni hrabiego Bukleja.
Dziesięciu z nich w kolej, na pierwszy znak trwogi,
Gotowych co chwila do boju lub drogi,
Z orężem u pasa, z ostrogą u nogi,
W dzień i w nocy nie zrzuca zbroicy;
Na swych twardych puklerzach,
W nierozpiętych pancerzach,
Chwilę ledwo snu dadzą źrenicy;
W rękawicach ze stali
Za stół nawet siadali,
Wino pili przez kratę przyłbicy.