Deloraine z gniewem moc całą wysilił,
Kranston się zachwiał i na wznak pochylił.
Dosiedział jednak; pióra tylko letsze
Z kity się jego rozpierzchły na wietrze,
Gdy włócznia wroga, jako maszt o skały,
O tarcz się jego strzaskała w kawały.
Silniéj czy trafniéj wymierzył snać swoję,
Bo przebił tarczę, kolczugę i zbroję.
I w piersiach wroga załamał żelezca.
Jeździec nie upadł — lecz słabszy od jeźdźca
Koń się zatoczył, i jak martwe brzemię
Runał, i pana pociągnął na ziemię.
Kranston wstrząśniony gwałtownością ciosu,
Nie widział nawet przeciwnika losu.
Lecz gdy po chwili obaczył leżących,
Konia i jeźdźca, w krwi własnéj broczących,
Litość go zdjęła nad krewnym kochanéj;
Kazał karłowi opatrzyć mu rany,
I wieźć do zamku, by go wzięły straże.
„Śpiesz tylko, dodał, i spełń co ci każę!
„Mnie chwila droga; bom jeszcze nie gotów
„Iść na sąd Boży, by czekać na Skottów.“ —
Rzekł, i wczwał daléj puścił się dąbrową. —
Paź patrzał za nim potrząsając głową;