Rycerska śmiałość i książęca pycha
Znikły z ich czoła: a pokora cicha
Wzrok ich schyliła ku ziemi.
Szli, i nikt chwili nie wytchnął ze znoju,
Nikt źdźbła pokarmu, nikt kropli napoju
Nie dotknął usty śpiekłemi.
I do kościoła, o północy głuchéj,
Weszli, posępni, milczący jak duchy,
W białych kapicach, wybladli;
I przed wielkiego ołtarza stopniami,
Jeden za drugim, jak stali parami,
Twarzą na ziemię upadli.
Nad nimi dawnych znamiona rycerzy,
W grobach pod nimi proch ich ojców leży;
W lampach z ołtarza jaśnieje krzyż Zbawcy,
A w świetle jego, Święci i Wyznawcy,
Jak w blasku chwały wiekuistéj, biali,
W ściennych framugach nieruchomi stali.
A wtém z ubocza, naprzeciw ołtarzy,
Z głębi dalekich, mrocznych korytarzy,
Po dwóch, szeregiem, z klasztoru:
Przy dzwonów, dzwonków, i kadzielnic brzęku,
Z krzyżem na czele, z gromnicami w ręku,
Kapłani idą do choru.
Na białych komżach ich czarne kaptury,
Krok ledwo znaczny, ton śpiewu ponury,