Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

strzelała wszystkie niemal race konceptów, gdy szmermele i młynki ogniste obracają się coraz wolniej — wówczas zaczyna się dopiero sama „akcya“!
I ta akcya jest blada, konwencyonalna i niezajmująca. Okazuje się, że ten przystojny asystent nie jest sobie zwykłym lekkoduchem; że, przeciwnie, patrzy bardzo seryo na życie; że stracił ojca, ma starą matkę (et ta soeur!... powiedziałby urwis paryzki); że utrzymuje rodzinę, ma długi, i grozi mu, iż, nie mając środków na złożenie ostatnich rygorozów, gotów zostać wiecznym „asystentem“... I okazuje się, że panna Rózia, masażystka, jest bardzo zacną dziewczyną, z dobrego domu (bodaj czy nie radczanka!), która, dla odmiany, straciła i ojca i matkę, i pracą przebija się przez życie, barwiąc je sobie zbieraniem „pocztówek“; tych dwoje młodych kocha się serdecznie, mimo iż sobie tego nie wyznali, wiedząc że, wobec ich ubóstwa, miłość ta byłaby beznadziejną. I zjawia się prezes Sołtys, prawie tak szlachetny i bogaty jak mecenas Złotogórski w Królowej przedmieścia, jeżeli się nie mylę, który-to prezes, dowiedziawszy się przypadkiem o owej miłości, umie bohatersko zdławić spóźniony sentyment jaki sam czuł do panny Rózi, adoptuje dziewczynę, chłopcu daje na dokończenie studyów, etc... sam zastrzegając sobie co wieczór — partyjkę szachów w ich domu. Sielanka.
Asystent, dzięki intrydze nienawidzącej go dyrektorowej, opuszcza zakład, ale wraz z nim opuszczają Gencyanę wszystkie kuracyuszki, dla których słońce, góry, powietrze, straciły nagle swój urok. Nowy asystent, antyteza poprzedniego, sprowadzony chyłkiem