przez dyrektorową, może tylko służyć za czwartego przy bridżu trzem starym prykom, którzy zostali jako niedobitki na placu. Katastrofa. A morał? Zwróć się do przyrody, w niej twoje zbawienie, głosi napis na ścianie świetlicy. Okazało się poprostu, że młody i ładny chłopiec jest bardzo integralną i żywotną cząstką tej zbawczej „przyrody“. My, ludzie nieuczeni, wiedzieliśmy to oddawna, ale „hygiena“ doszła do tej mądrości jedynie ukradkiem i przymrużając swe kaprawe oko.
W akcyę tę, traktowaną przez autorkę bez zbytniego przekonania, ale i tak zanadto seryo, wplatają się rysy nie dodające już nic nowego do charakterystyki tła z I aktu, oraz epizod z pacyentką lekkiego autoramentu, panną Gustawą Strzygoń, której szanujące się mury Gencyany nie mogą dać gościny, ale która, z wiedzą przemyślnych gospodarzy, wkracza tryumfalnie w akcie III jako „hrabina Strzygońska“.
Jak już wspomniałem, p. Zapolska obeszła się ze swym tematem dość niegospodarnie. Wystrzelała na początku całą amunicyę (lub może raczej nie starczyło jej na trzyaktową sztukę), wskutek czego, w miarę rozwoju tematu, zainteresowanie, zamiast rosnąć, słabnie. Nie jest go w stanie podtrzymać hałaśliwa scena „szampitrowania“ w akcie II (czy uważali państwo, jak, przy naszym systemie chodzenia do teatru na głodno, dziwnie drażni kiedy na scenie coś jedzą albo piją?); trzeci zaś akt jest, powiedzmy poprostu, pusty i nudny. Przyczynia się do tego i długość sztuki, nieproporcyonalna do jej wagi i treści. Trzy akty tej błahostki trwają cztery godziny (mimo niezmienionej dekoracyi), to znaczy tyle co przedstawienie Hamleta! Nie
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/113
Ta strona została skorygowana.