niedostatecznego pamięciowego opanowania tekstu u wielu artystów; przed tem trzeba uchylić czoła, gdyż stało się to niejako serwitutem krakowskiego teatru przy wystawianiu arcydzieł literatury; ale zauważyłem także jakgdyby umyślnie zacieranie wiązań pomiędzy jednym wierszem a drugim. Czyżby na naszej scenie tłukła się gdzieś jeszcze owa fałszywa, pokątna i dawno zarzucona „teorya“, iż wiersz trzeba mówić w ten sposób „aby go jaknajmniej było znać“? Wiersz traktowany nie jako wiersz staje się największym nonsensem; z narzędzia harmonii zmienia się w źródło niepokoju i męki słuchacza. Mamy obecnie w zarządzie teatru poetę, którego muzykalne ucho musiało często tortury cierpieć na wczorajszem przedstawieniu: możeby on się zechciał podjąć misyi cywilizacyjnej w tej mierze?
Zagrać po trzech dniach przygotowania rolę Lady Makbet, to fakt zapewne dosyć odosobniony w dziejach teatru. Mało która aktorka podjęłaby się tego, i powiedzmy także, mało której dyrekcyi przyszłoby na myśl tego zażądać. Dokonała tego wczoraj p. Pancewiczowa, i to w sposób chlubnie świadczący o talencie artystki. Od dawna już wiedzieliśmy, że warunki indywidualne p. Pancewiczowej, jej piękny głos, szlachetne wysłowienie, dają jej prawo sięgnięcia poza repertuar codzienności w którym widywaliśmy ją przeważnie dotąd, i otwierają przed nią szersze pole w dziedzinach poezyi. Przyszłość okaże, czy linia rozwoju artystki pójdzie w kierunku „bohaterskim“ czy też bardziej odpowiadać jej będzie skala liryczna.