Niejeden z czytelników, który wziął do ręki tę książkę znęcony jej wabnym tytułem, dozna rozczarowania, dowiadując się, iż zawiera ona poprostu zbiór felietonów teatralnych, drukowanych w krakowskim „Czasie“ pomiędzy miesiącem marcem 1919 a marcem 1920. Tak, czytelniku: flirt, który cię skusił na okładce, jest czysto intelektualny; a jeżeli znajdzie się w tej książce jakaś pół dziewica, to jestem nią chyba ja sam, biedna dusza moja, wciąż niezaspokojona, wciąż rozpaczliwie niewinna, wyciągająca raz po raz ręce po ekstazy upojeń i raz po raz cofająca się trwożliwie przed bólem i fatygą oddania. Ale z tytułu nie będę się tłómaczył; wolno jest autorowi stroić swą książkę we wszystkie choćby najbardziej zewnętrzne pokusy, tak jak kobiecie na balu wolno, za pomocą drażniąco niedomówionych ekshibicyj cielesnych, maskować oschłość i smutek swego wnętrza. Czuję natomiast potrzebę usprawiedliwienia się zlekka, skąd mi się wzięło zabierać głos w przedmiocie tak odległym od zwykłych mych zatrudnień i uważanym dziś niemal za gałąź wiedzy. Stało się to, jak wszystko w mojem życiu literackiem, przypadkowo; mianowicie tak: Pewnego dnia, okrągło rok temu, zatelefonował do mnie redaktor Czasu, czybym, w zastępstwie nieobecnego recenzenta, nie zechciał się podjąć zdania sprawy z przedstawienia Molierowskiego
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
Od autora.