Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

słyszał w życiu, nie zapomni nigdy: „Na schody z tem!“ To jeden z tych świetnych skrótów, które, w jednem słowie, otwierają dalekie perspektywy i które stawiają Zapolską w rzędzie skończonych majstrów sceny.
Kobieta bez skazy rozgrywa się, jak zwykle u Zapolskiej, w środowisku bardzo nieinteresującem. Cały ten światek, roszcząey sobie pretensye do wysokiej „kultury erotycznej“, jest mocno trywialny. O ile też autorka patrzy nań pod kątem satyry, wszystko idzie dobrze; natomiast w scenach, gdy — szczerze, jak się zdaje — pragnie uderzyć w liryczny ton poważniejszego uczucia, nie budzi w nas zaufania. Najbardziej odbija się to na roli Halskiego; ten uwodziciel ex cathedra nosi z sobą sporą dawkę mimowolnej śmieszności. Przyczynia się tu może i ciężar owego uniwersyteckiego dostojeństwa. — Ostatecznie (powie ktoś), i profesor uniwersytetu jest człowiekiem. — Zapewne, ale nie tak ciągle...
Jako kompozycya sceniczna i zrozumienie (na swój sposób) mechanizmu życia, należy Kobieta bez skazy do najlepszych sztuk Zapolskiej; ma jednak pewną wadę: zadużo się tu mówi. Te ciągłe rozmowy o... powiedzmy, o „cnocie“ są nieco nużące; chwilami, słuchacz doświadcza uczucia pewnego zakłopotania, zawstydzenia, bardziej niż gdyby się na scenie działy najgorsze rzeczy. Zapolska powinnaby lepiej wiedzieć o czem się nie mówi...
Rolę tytułową odtworzyła p. Kozłowska, pozyskana z Warszawy. Trafnie podkreśliła owo tło nerwowego przedrażnienia dobrowolnej męczennicy, która otacza