Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

byłby ordynatorem. Ten niepokój księżnej, oraz kilka szczegółów jakie padły z jej ust w rozmowie, rzucają osobliwe światło na wczorajszą przygodę powozową: ta dama, której honor salwował doktor, przedstawiając ją jako „żonę“, ależ to nikt inny, tylko ona, księżna! Oburzenie rodziny zmienia się w cichy zachwyt, wszyscy patrzą na młodego wiarołomcę jak na bohatera: pogromca księżnej! Teściowa zwłaszcza nie posiada się z dumy i ze szczęścia; żona dąsa się wprawdzie, ale i w niej zazdrość walczy o lepsze z podziwem.
Tak, ale to nieprawda, i doktór wie o tem najlepiej; czyż może pozwolić, aby niewinnie szarpano honor kobiety? Już, już, ma wystąpić aby oczyścić księżnę z wszelkiego posądzenia, kiedy reflektuje go przyjaciel-filozof: czyż zniweczy niebacznie jedyny środek pozwalający mu ocalić spokój domowego ogniska, oraz osłonić honor innej kobiety, dla której rzecz mogłaby mieć następstwa groźniejsze niż te trochę niewinnych plotek, których przedmiotem stanie się księżna? Na te potężne argumenty, doktór milknie, i, nic nie twierdząc nic nie przecząc, zostawia swobodne pole domysłom...
Wieść o romansie lekarza z księżną Amerykanką obiega całe miasto; dochodzi wreszcie do samej księżnej, a dzieje się to podczas balu który wydała dla „miasta“ w swej wspaniałej willi. Po odejściu gości, zatrzymuje doktora celem wyjaśnienia sprawy; obsypuje go gradem wymówek, podczas których Alberto, w poczuciu swej winy, stoi niemy i pomięszany. Ale jest noc, są sami; ten Alberto ma w sobie coś, co trudno określić: pod nieśmiałością i uszanowaniem,