Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

szy wreszcie na trop prawdziwej bohaterki wypadku z powozem. W ten sposób — jak, pół-żartem pół-seryo sama mówi kochankowi — księżna zyska, aż do powrotu, gwarancyę jego wierności: żona będzie stała na straży. I wszystko kończy się zgodnie.
Błahostka ta, dowcipnie pomyślana, przeprowadzona jest niezbyt może błyskotliwie, ale inteligentnie i ze smakiem. Słucha się jej niby opowiadania dobrego causeura, który mnie podtrzymać zaciekawienie i zawsze ma jakąś niespodziankę w zanadrzu. Rzadko rodzi głośny śmiech, często uśmiech. I jedno jest w niej miłe: mimo że temat dośćby mógł do tego kusić, niema w niej nic z owego łatwego okrucieństwa, owego tryumfalnego podkreślania niemoralności, nikczemności świata: owego tonu, którego prototypem jest słynna nowela Boule de suif Maupassanta, a który tak mnie razi np. w niedawno granym (i mocno, wedle mnie, przechwalonym) Kręgu interesów. Dosyć człowiek jest biedny, poco się jeszcze nad nim znęcać! Cóż za sztuka skakać na to pochyłe drzewo? Im dłużej żyję na świecie, tem bardziej inteligencya, dowcip, bez dobroci wydają mi się niesympatyczne i niezajmujące. I dlatego wdzięczny jestem autorowi Powodzenia, iż kiedy, wraz z tłumem gapiów, odprowadzam księżnę do samochodu, i spoglądam, z leciuchną melancholią, za znikającym tumanem pyłu, pierwszą moją myślą o niej jest: „Cóż to za miła, mądra, dobra i dzielna kobieta!“ Dopiero później przychodzą refleksye moralne, które nie wszystkie, oczywiście, wypadają na jej korzyść.
Rolę księżnej można było ująć rozmaicie. Można