Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

o ile komuś nie przyjdzie ochota zorganizować na jakąś sztukę planowej nagonki.
Sztuka p. Wójcickiej nie powinna była bezwarunkowo znaleźć się na naszej scenie. Argument, jaki słyszałem, że „we Lwowie miała powodzenie“, nie jest żadnym argumentem: zadaniem teatru krakowskiego było zawsze dawać miarę innym scenom, nie zaś przyjmować ją ślepo. Hasło otwierania wrót rodzimym talentom również niema tu zastosowania. Owszem, niechaj każde najśmielsze, najdziksze bodaj, ale szczere i młode usiłowanie spotka się z życzliwą i pomocną ręką; ale ten rodzaj utworów w których przemyca się rutynę i płaskość nadużywając flagi uczuć narodowych, ten „zachęty“ nie potrzebuje, raczej hamulca: rośnie gdzie go nie posiać.
Poza dysputami o „oryentacyach“, które dosłownie przyprawiają dziś o mdłości, poza wstrętnym aktem „sądu polowego“, cała sztuka jest tedy wypełniona wdzięcznemi przegięciami pani Zofii na tle najbardziej melodramatycznych okropności. (Co się tyczy postaci pułkownika rosyjskiego, można tyle powiedzieć, iż dość grubo maczany w farbie pendzel Zapolskiej z Tamtego i Sybiru zmienił się tu już w szczotkę pokojowego malarza). I trudno w istocie o większy kontrast pomiędzy zamiarem autora, a wrażeniem słuchacza. Im bardziej p. Wójcicka rozpływa się nad swą heroiną w zachwycie, tem bardziej nas ona niecierpliwi; im „efektowniejszych“ dobiera obrazów aby uwydatnić wszystkie jej cudowności duchowe i cielesna, tem bardziej obecność tej osóbki wydaje nam się zbyteczną.