Niema co, udała się sobotnia premiera; udała się jak... ślepej kiszce ziarnko, wedle nowego przysłowia które gdzieś słyszałem.
Swojego czasu, wpadła mi do głowy szalona myśl, aby się ubiegać o docenturę na wydziale lekarskim miejscowego uniwersytetu. (Trudno, młodość musi się wyszumieć!) Spłodziłem w tym celu szereg rozpraw naukowych, O aglutynacyi paciorkowców, O pojawianiu się myelocytów we krwi osesków, i kilkanaście innych pod podobnie futurystycznymi tytułami. Nieszczęściem, skompromitowałem się równocześnie rymowanymi występami w Zielonym Baloniku, które-to wydarzenie podcięło w samym kwiecie moją karyerę naukową. Zostało mi z niej, na resztę życia, uczucie łagodnej rezygnacyi, oraz pewne ścieśnienie horyzontów myślowych. Dlatego, bardziej niż ktokolwiek inny, śledziłem, na wczorajszej premierze, z koleżeńską sympatyą i zainteresowaniem losy docenta Gordona, któremu noc spędzona w kabarecie pod godłem Arki Noego omal nie zamknęła drogi naukowych dostojeństw.
Ach, jak mi było słodko odetchnąć, choć na scenie, cichą, skupioną atmosferą czystej wiedzy! Jak żywo przypomniały mi się młode lata: mój nieoszacowany stary profesor anatomii, europejska sława, który — pamiętam jak dziś — jeden ze swoich wykładów za-