Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

dycynie przez mnóstwo innych słówek (w miejsce spospolitowanej nerwowości, mamy dziś conajmniej neurastenię, dla wredniejszych natur psychastenię, etc.). Podłoże zatem sztuki jest nam dziś, i w czasie i w przestrzeni, zupełnie obojętne: to zaś co na jego tle się rozgrywa również napróżno kołace do naszego zainteresowania.
Trzej starzy nudziarze (coś niby nikłe echo Safandułów, albo preludyum do nich), pod pozorem swej nerwowości, przez trzy akty wrzeszczą, podrygują, rzucają przedmiotami, miotają się po scenie, słowem znęcają się nad nami tak, iż wreszcie widz ma ochotę wykrzyknąć: „Ależ, na miłość boską, i ja także jestem nerwowy!“ Mimo że autorowie starannie zróżniczkowali charaktery na choleryka, flegmatyka i melancholika, wrażenie jakie się odnosi jest bardzo nużące i jednotonne. Nieodzowne dwie zakochane pary (blade z natury, a wypełzłe do reszty) wypełniają quasi-akcyę, której nitkami porusza siostrzeniec jednego ze samych nudziarzy, Cezar.
Komedya rozpada się tedy na dwa światy: safandulstwo z jednej strony, młodość i życie z drugiej. Jak można się domyślać, w teatrze naszym safandulstwo wypadło lepiej, życie gorzej. Brakło mu szczerości i wdzięku. Niemożliwe wręcz luki naszego zespołu wystąpiły w całej pełni. Wszyscy zresztą grali bez wielkiego przekonania; sama sztuka wydawała się jakby zdziwiona poco ją wywleczono z pyłów teatralnego archiwum. Mężnie walczyli w rolach starych rentierów pp. Dobrzański, Jednowski i Szymborski; wspierała ich z dużym nakładem pomysłowości pani