Ordyńska. Mam wrażenie, że p. Nowakowski, jako młody urwis Cezar, nie czuł się w swojej skórze.
W końcu, jedna jeszcze uwaga co do obsady. Może to są stare przesądy, ale nie umiem sobie wyobrazić teatru bez kobiet, prawdziwych kobiet: jestto produkt, którego nie zastąpi żadna „namiastka”, nawet w szóstym roku wojny.
Miło jest skromnemu literatowi spędzić parę godzin w świecie, w którym — jak we wczorajszej sztuce — pani zamku mówi do marszałka dworu: „Proszę polecić, aby winogron nie zrywano wcześniej, aż dopiero w chwili deseru“; gdzie ciotka płaci co rok, wesoło bez zmrużenia oka, 80 000 fr. długów za siostrzeńca; panna zaś, ofiarując rękę młodemu człowiekowi, stawia mu to minimum wymagań: „Czy posiada pan dostateczny majątek aby módz żyć bez pracy?“ Wyspa szczęśliwości, nieprawdaż? Być może, instynkt społeczeństw dąży, nawet w najbardziej demokratycznych epokach, do wytworzenia lub zachowania takich wysepek, takich oaz wśród pustyni materyalnych trosk i zabiegów, iżby fantazya powieścio- i komedyopisarzy mogła, nie gwałcąc pozorów realnej prawdy, mieścić w nich swoje mniej lub więcej poetyczne baśni o miłości. Był czas, był kraj, w którym ten światek z bajki stanowił całe społeczeństwo; reszta, śwat czarnych od pracy rąk i myślących mózgów, istniał jedynie poto,