Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

każdego francuskiego aktora będących tradycyj, ale gdzie wszystko, od początku do końca, trzeba stworzyć.
Wczorajszy rezultat tej pracy był — pospieszam to zaznaczyć — wysoce dodatni. Całość nosiła cechy inteligentnej i bacznej reżyseryi, z którą poszczególni artyści współdziałali, wedle sił i warunków, naogół szczęśliwie.
Przedewszystkiem tedy p. Bończa. Tartuffe, jestto rola niezmiernie trudna. Linia jej poczęta jest tak śmiało, poprowadzona tak ryzykownie wciąż po samej krawędzi prawdopodobieństwa, iż zagrać ją dobrze, przekonywująco, jest patentem wysokiej sztuki. Już sam początek: Tartuffe zjawia się na scenie w akcie trzecim, będąc od pierwszej sceny pierwszego aktu niewidzialnym bohaterem sztuki; w kilku słowach powiedzianych za kulisy daje świetną ekspozycyę swego charakteru, uzupełnia ją w króciutkiej rozmowie z Doryną, aby natychmiast rzucić się w karkołomną scenę oświadczyn, w której żar pulsującej krwi zmysłowca przepala maskę obłudnika.
W tym akcie, z początku, p. Bończa, nierozgrzany jeszcze, jakgdyby szukał tonu, odnajdował go jednakże coraz więcej, w końcowej scenie aktu III był doskonały, z zupełną już brawurą odegrał drugą scenę miłosną w akcie IV, w momencie zaś, gdy jak nadeptana żmija, wypręża się nagle z sykiem i podnosi głowę aby ukąsić śmiertelnie swą ofiarę, znalazł w sobie akcent wibrującej siły, który objawił w jego Świętoszku głęboką i dobrze przemyślaną kreacyę. Maska i mimiczna gra twarzy były arcydziełem.
Bodaj czy nie trudniejszą jeszcze jest rola Orgona,