nie robi wolt aby z nas wydrwić to do czego nie ma prawa; nie drażni żadnem fałszerstwem artystycznem, które tak oburzyło nas — jeszcze wczoraj...
Mam streszczać tnę krotochwilę? Czyż nie jest czytelnikowi dość obojętne, jak dobra „ciocia Lucia“, rozczarowana doświadczeniami własnego małżeństwa, pragnie dać bratanicy swojej, Ewelinie, męża, któryby nie był nowicyuszem w dziedzinie Amora, i jak ten zamiar urzeczywistnienia się, nad wszelkie spodziewanie, dzięki miłości która przeobraża młodego kuzynka-hulakę w zbiornik wszelakiej szlachetności i sentymentu? Czyż potrzebuję dodawać, iż, w tym błogosławionym zamku, zjawia się i panna Mimi Bertin, osóbka nader lekkiego powadzenia, którą pobłażliwa ciocia przeznacza na nauczycielkę sztuki kochania dla młodego dzikusa, Bernarda de Simières, a która korzysta z pierwszej sposobności aby się ulotnić samochodem w towarzystwie syna surowego prezydenta? O to wszak nie chodzi, co i gdzie robiła która Numa z którym Pompiliuszem: chodzi o wesołość, a ta naogół dopisała, i to nawet leciutko przez chwilę zaprawiona łezką, wedle przyjętej recepty farsowej z lat ostatnich.
A wykonanie? Powiedzmy sobie z góry, że krotochwila Coolus’a należy do typu sztuk, których styl najtrudniejszy u nas jest do uchwycenia, i że rezultat można oceniać tylko względnie. Raz przyjąwszy ten pewnik, musimy przyznać, że zacności „ciocia Lucia’, uważająca iż sześciotygodniowa lampartka narzeczonego w Paryżu jest najpewniejszą rękojmią szczęścia przyszłej żony oraz wydania zdrowego i dorodnego
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/170
Ta strona została skorygowana.