pulsuje krew, czy atrament. Dramat Kampfa tętni żywą krwią; i dlatego, mimo że, w znacznej mierze, operuje szablonami teatralnymi, w rezultacie przekonuje widza, podbija i — zwycięża.
Zastanawiam się, w czem leży jego siła. Profesor? nie; sympatyczny, ani słowa, ale ledwie wszedł na scenę, ledwie przemówił, umiem go na pamięć. Mario? typowy Uebermensch z galeryi Przybyszewskiego, na szczęście bez „białych pawi“, śmieszny ze swojem masowem rozbijaniem własnych rzeźb, trzygroszowy demon. Scena, w której profesor z Mariem licytują się o własną śmierć, jest jakby neurasteniczną parodyą różnych wzniosłości starego Corneille’a. Epizody? autor zręcznie nimi operuje, umie, zapomocą nich, uniknąć monotonii „nastrojów“ Przybyszewskiego, ale, ostatecznie, mogłyby nie istnieć, nicby to zasadniczo nie zmieniło w sztuce. Zatem, chyba sam Nina? Tak, chyba Nina... I, co osobliwsze, to wystarcza.
Teatr miłości, począwszy od Racine’a, jest zasadniczo teatrem kobiecym. Czyżby dlatego, że jestto jakby święte mysteryum zapłodnienia, w którem natura, ta wielka dramatopisarka, przywilejem heroiny obdarzyła kobietę, mężczyznom przyznając jedynie rolę komparsów, jaka przypada samcom w niektórych gatunkach owadów? Czy kobieta w dramacie miłości jest tym kwiatem, który rozświetla się całą krasą barw, zanim przyjmie w siebie życiodajne pyłki? Dość, iż ona to, czy nią będzie Andromaka czy Fedra, czy Julia czy wreszcie Nina, skupia na sobie wszystkie nasze sympatye i zainteresowania, podczas gdy mężczyźni —
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/177
Ta strona została skorygowana.