Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

poldem Kampfem ubył — nie wiem czy mogę powiedzieć nam, tak luźno był on związany z naszem społeczeństwem — prawdziwy i mocny talent sceniczny.
Niną była p. Zielińska, na nowo pozyskana dla naszego teatru. Była jak stworzona do tej roli i grała ją ślicznie; gra jej misterna a ciepła, pełna szczęśliwej i bardzo nowoczesnej inwencyi mimicznej, umiała nietylko pozyskać sympatyę i współudział widza, ale potęgować je do ostatniej sceny. P. Bracki (Mario) którego poznajemy po raz pierwszy, ma doskonałe warunki, ładny głos, i ten nerw bez którego kochanek nie może istnieć na scenie. Nie powiem, aby kreacya Maria zadowalała zupełnie: artysta położył nacisk głównie na „charakterystyczną“ stronę typu artysty, wydobył jego nerwowość, brutalność, „demoniczność“ wreszcie; tam jednak gdzie rola wymagałaby akcentów szczerego liryzmu, uczucia, (np. sam koniec I aktu i ów „poemat miłości“) tam razi pewnem niedociągnięciem. Byłażby to wina samej postaci? Czyżby Mario był bezwiednym kabotynem? Bardzo być może; jednakże autor nie zdemaskował go przed nami; należy zatem dawać i przyjmować tę figurę z całą możebną wiarą w jej „żywiołową“ namiętność, przesłaniającą niezbyt sympatyczną rolę jaką Mario odgrywa w do swego dobroczyńcy.
W pozyskaniu p. Zielińskiej i p. Brackiego widzimy ważny krok do odbudowania rozbitego zespołu. Szkoda że tak późno; niemniej należy powitać ten fakt z radością. Pewne odcienie niezbędnego personalu świeciły dotąd rażącemi lukami. Musimy zwłaszcza uznać ten pewnik: z chwilą gdy w teatrze pada słowo miłość