Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

figury niezmiernie ważnej przez to, że na jego bezmiernem, niewiarygodnem wprost zaślepieniu obraca się jak na osi akcja sztuki. Jestto, w galeryi Molierowskich „staruchów“, postać bardzo odrębna i skomplikowana. Orgon, to nie prosty cymbał ani safanduła; — przeciwnie, aby uwydatnić całą potęgę obłudy, autor wyposażył jej ofiarę wszystkiemi dodatniemi cechami: to człowiek mający znaczenie w świecie, posłuch w domu, człowiek który w ważnych potrzebach „oddał usługi królowi“. Nie jest to nawet, poza paroma momentami, figura komiczna; komizm, tem głębszy, płynie tutaj z kontrastu między rzeczywistością a światem urojeń w jakim Orgon żyje; jestto tępy, uparty fanatyk, człowiek jakby urzeczony, opętany swoją monomanią, wyrosłą na gruncie szczerych wierzeń religijnych wyzyskiwanych niecnie przez szalbierza.
P. Feldman jest zbyt wytrawnym i cennym artystą aby mógł grać źle; ale grał częścią co innego, a częścią nie wychodził z aktorskiego ogólnika: jego Orgon mógłby, bez zająknienia (nie, raczej z zająknieniami), ciągnąć dalej jakąś iyradę Chryzala w Uczonych Białogłowach lub nawet Sganarela w Rogaczu z urojenia. Słowa jakie padały z ust Orgona nie były organicznie zrośnięte z postacią, nie miały akcentu wewnętrznego przekonania. Może i same warunki artysty, popychające go raczej w kierunku dobrodusznego uśmiechu, utrudniały mu pochwycenie właściwego tonu. Mimo tych zastrzeżeń, kapitalna końcowa scena III aktu miała momenty bardzo dobre.
Najgorętsze słowa uznania należą się pani Łuszczkiewicz-Gallowej za kreacyę Doryny. Arcyważną tę postać,