Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

pisze szyfrem zawiłe zadanie, i zaraz potem, nie troszcząc się o to aby ją zmazać, ktoś inny kreśli coś innego, tak iż powstaje istny chaos krzyżujących się, drgających przed oczami cyfr, liter! W dodatku, ja mam te naiwność, że, kiedy jestem w teatrze, wzruszam się i myślę że to mnie się wszystko przytrafiło: pisząc tedy wczoraj przez dzień sprawozdanie z wtorkowej sztuki, jeszcze byłem cały rozmarzony, jeszcze miałem usta wilgotne od niewinnych, półdziecięcych pocałunków Niny-Zielińskiej, a już trzeba mi było, rzuciwszy niepoprawiony skrypt w paszczę machiny drukarskiej, poddawać się gibkim, nerwowym, świadomym wszystkich mysteryów rozkoszy ramionom Tancerki-Kozłowskiej... I jak tu zachować zawodową świeżość wrażeń!
Toteż, wróciwszy po drugiej sztuce do domu i położywszy się do łóżka, miałem okropny sen. Wszystko mi się do szczętu poplątało w głowie. Jakaś niewidzialna orkiestra grała namiętnego czardasza, przy którego akompaniamencie sympatyczny tenor miejskiego teatru wyciągał włoską barkarolę; prof. Larson tańczył w jedwabnych trykotach, posługując się swymi preparatami chemicznymi niby kastanjetami; fertyczna i zwinna subretka z „Bagateli“ rozbija mi raz po raz ciężkie rzeźby na głowie, ja zaś, tuląc się cały drżący w objęcia p. Prokesza, mówiłem przez łzy: „Czy myśmy temu winni, Mario?“ P. Prokesz gładził mnie po głowie i powtarzał nastrojowo: Trzeba być silnym... jak koń“. Obudziłem się zlany potem.
Pod niewinnym tytułem „komedyi”, utwór Lengyela przemyca doskonale napisaną sztukę psychologiczną,