ujęta bardzo zajmująco w każdym szczególe, podniesiona wzorowem traktowaniem wiersza, jest, w szeregu jego kreacyj, jedną z najbardziej żywych. Dla samego p. Nowakowskiego, warto iść jeszcze raz zobaczyć Tartuffe’a.
Pozwolę sobie przeskoczyć do najmniej wdzięcznej ze wszystkich postaci, mianowicie „rezonera“ Kleanta. P. Krasnowiecki dowiódł, iż niema złych ról; potrafił wybić się na pierwszy plan dobrem użyciem głosu, oraz nieskazitelną deklamacyą. Talent p. Krasnowieckiego śledzę od dłuższego czasu ze szczerem zainteresowaniem, mimo że nie miałem sposobności szerzej się o nim wypowiedzieć; we wczorajszym Kleancie widziałem zapowiedź przyszłego np. Alcesta w Mizantropie.
Wcielenie porywów młodości przypadło znowu panu Białkowskiemu i p. Kacickiej, sprzecznie z naturą ich talentu, jak to kilkakrotnie podnoszono. Na upór niema lekarstwa. Wskutek tego, scena „zwady miłosnej“ w drugim akcie, prawdziwa perełka Molierowskiego teatru, zawiodła. Szkoda, że Maryanny nie zagrała p. Zielińska. Za drobna rola? Otóż to właśnie! Gdy chodzi o arcydzieło Moliera, tani powinno się zapomnieć o podziale na duże i małe role, a nawet t. zw. w świecie teatralnym „ogony“; tam teatr powinien wyruszyć ze wszystkiem co ma najlepszego, bo to jest jego uroczyste święto. P. Białkowski kaleczył przytem niemiłosiernie wiersz; toż samo p. Ziembiński, mimo iż cała jego rola wynosiła kilkadziesiąt wierszy.
Nieopanowanie pamięciowe podcięło Dorynę p. Dobrzańskiej, ujętą zresztą w dobrym charakterze. Ustępy
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/191
Ta strona została skorygowana.