w których artystka czuła się pewnie w roli, wypadły bardzo szczęśliwie; inne (a było ich dużo) wyszły zatarte lub pokiereszowane. P. Bednarzewska „pływała“ przeważnie po tekście (zwłaszcza w trzecim akcie), grając wskutek tego Elmirę jeszcze powierzchowniej niż w zeszłym roku i paraliżując tem w części doskonałą grę swego partnera. Rolę Elmiry można pojąć bardzo rozmaicie, istnieje o niej cała literatura; ale trzebaż się zdecydować w jakimś kierunku: P. Bednarzewska zdecydowała się w kierunku — budki suflera. P. Dobrzański był Orgonem przyzwoitym ale zdawkowym; nie pogłębił tej bardzo ciekawej i trudnej roli, o której już raz pisałem obszerniej. O wybornej pani Pernelle p. Kosmowskiej nie będę się powtarzał; natomiast poczuwam się do wyrzutów sumienia wobec p. Orwida, iż, w zeszłym roku, niedosyć może znalazłem wyrazów uznania dla jego roli p. Zgody, skończonej pod względem wysłowienia, gestu, charakteryzacyi. P. Orwid, jestto artysta który ma wrodzone poczucie stylu.
Słowem, okazało się, iż obecny zespól teatru krakowskiego posiadał większość elementów na zagranie Świętoszka; tem bardziej szkoda, iż elementy te nie złożyły się na skończoną całość, zostawiając widzowi wrażenie cokolwiek niejednolite.
Mimo to wszystko, Tartuffe „bierze“. Siedział za mną w krzesłach jakiś zacny jegomość, widocznie niezbyt bity w klasykach, który powtarzał raz po raz półgłosem, z radosnem zdumieniem: „Ależ to doskonała sztuka!“ I ja, chociaż znam, oczywiście, każdą literę Świętoszka, także powtarzałem w duchu z zupełną świeżością wrażenia: „Ależ to doskonała sztuka!“ Cóż
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/192
Ta strona została skorygowana.