za figura ten Tartuffe! co za pełnia, soczystość! Jakim cudem tak ohydna kreatura może być tak miła na scenie, to już tajemnica geniuszu Moliera. Bo też, Tartuffe, to nie jest płaski łajdak; to niemal artysta, poeta. Gdyby był pospolitym wydrwigroszem, siedziałby sobie u Orgona jak u pana Boga za piecem; ale on ma fantazyę poety, ma potrzebę ryzyka, jakiś wewnętrzny przymus naciągania nitki póty aż wreszcie trzaśnie, bo musiała trzasnąć, tak czy inaczej! I co za namiętność tętni pod tą nabożną sukienką! Elmira musi to wyczuwać kobiecym instynktem, i stąd może ta jej niezupełnie zrozumiała pobłażliwość w trzecim akcie: nie ma, mimo wszystko, serca doszczętnie zgubić człowieka, który tak umie pragnąć, i tak wymownie ubiera swe arcy-ziemskie pragnienia w słowa wionące niemal zapachem kadzideł zakrystyi...
I to wszystko dzieje się w dwóch scenach! Jedna w trzecim akcie, druga w czwartym: to wystarczyło Molierowi, aby figurze Tartuffe’a zapewnić wiekuiste życie, aby jego migotliwą głębią intrygować coraz to nowych komentatorów. I, kiedy kurtyna zapada, mamy uczucie jakiegoś tęsknego nienasycenia: zamało obcowaliśmy z tym rozkosznym Tartuffem, zamało się nim nacieszyli. Gdyby go tak poznać dzień po dniu, w powszedniem życiu, w rozmaitych sytuacyach: gdyby go, naprzykład, ujrzeć tak, jak może ukazać człowieka tylko powieść! Otóż, coś podobnego istnieje; tylko, osobliwym zbiegiem okoliczności, utwór ten urodził się na drugim krańcu Europy. Istnieje bardzo mało znana powieść Dostojewskiego p. t. Stefanczykowo i jego mieszkańcy (tak brzmi przynajmniej tytuł w przekładzie
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/193
Ta strona została skorygowana.