jakiego zmuszają Sędziowie, ponad siły słuchacza jest zdobyć się jeszcze raz na ponowne odbycie takiej drogi? Zapewne iż pojemność wrażliwości naszej jest ograniczona; ale nietylko to. Trudno, w istocie, plastyczniej ukazać różnicę pomiędzy wielką poezyą, a średnią literaturą. Z obu tragedyj jakie przesunęły się przed naszemi oczyma, grecką z ducha była nie ta której osoby zapożyczyły dźwięcznych imion z prastarej legendy Hellenów, ale ta druga, rozgrywająca się w lichej i zadymionej galicyjskiej karczemce. Tu, wielki poeta, wziął pospolite wydarzenie życia, i potrafił je, mocą i głębią ujęcia, rozsnuć w jakieś olbrzymie, tragiczne perspektywy; tam, mały poeta, mając te perspektywy jako dane, ściągnął na nie rękę poto, aby je skurczyć do wymiarów przyziemnej, brutalnej okropności. Albowiem Hofmansthal, w przeprowadzeniu tematu, wiernie trzyma się tragedyi Sofoklesa; tylko, w zadziwiający sposób, potrafił usunąć wszystko co tam tworzy jej piękno, dostojeństwo i głębię, a zachować li-tylko to, co czyni ją okropną ponad ludzką miarę.
Tragedya Sofoklesa nie toczy się, ściśle biorąc, na ziemi. Ona rozgrywa się pomiędzy niebem a ziemią; pomiędzy owem tak bezmiernie biednem, godnem współczucia ludzkiem plemieniem, a tajemniczemi mocami, które igrają kapryśnie jego dolą. To ci bogowie, te moce niebieskie, o których mówi Goethe w swoim wierszu:
Wer nie sein Brot mit Tränen ass,
Wer nie die kummervollen Nächte... etc.