Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

on jest, zręcznie prześliźnie się po arytmicznych ustępach, i — jakoś to idzie! Ale to nic a nic nie łagodzi monstrualności samego faktu. Żyjemy przytem w czasach tylu licencyj estetycznych, iż każde niechlujstwo może uchodzić jako „nowa sztuka“: — i to jest najbezpieczniejsze.
Gdybyż to był odosobniony dokument! Przed kilku laty, nasze komunikaty teatralne doniosły, z właściwym sobie entuzyazmem, iż znakomity aktor, mając grać jedną z komedyj Szekspira, sam, osobiście, pozmieniał w swojej roli wszystkie końcówki białego wiersza na rymowane! Było to w czasie zamętu wojennego, i temu też przypisuję, że nikt, o ile mi się zdaje, nie ocenił w należyty sposób tej gorliwości.
Drugi przykład. P, Frenkiel, grając, podczas swej gościny w krakowskim teatrze, Świętoszka, opowiadał mi, iż miał zamiar grać go również gościnie w innym stołecznym teatrze, ale że dyrektor Mantra postawił za warunek, aby p. Frenkiel grał swoją rolę, jeśli chce, w nowym przekładzie, reszta zaś aktorów w przekładzie dawniejszym, z którego biblioteka teatralna posiada role już rozpisane. (Oszczędność kilkudziesięciu koron). Ponieważ komedya pisana jest wierszem, i dyalog, oczywiście, wciąż zazębia się o siebie rytmicznie i rymowo, można sobie wyobrazić jak harmonijny byłby rezultat tej proponowanej przez p. dyrektora kombinacyi! Frenkiel się nie zgodził, i wystawienie Świętoszka upadło.
A jak się państwu podoba taki fakt. Tenże sam dyrektor stołecznego teatru ogłosił, niedawno przed wojną, z wielkim szumem „cykl Molierowski“. Miano