grać, między innemi, Szkołę mężów. Po pierwszej próbie, „heroina“ zwróciła się do dyrektora z oświadczeniem, iż zupełnie nieprzyzwoitem jest, aby sztukę kończyła subretka, a nie ona, bohaterka. Widząc iż rzecz jest poważna i że z heroiną niema żartów, dyrektor od ręki dopisał do Szkoły mężów dziesięć wierszy (mam ich odpis) i włożył je w usta bohaterki sztuki, Izabeli. Ostatnie dwa wiersze tego uzupełnienia brzmiały:
Więc gdy chcecie żyć z żoną bez bojaźni, troski,
Zamykajcie ją zawsze w kasie Wertheimowskiej.
Dopiero na przedłożenia jednego z aktorów, iż, za czasów Moliera, nie znano kas Wertheimowskich, pan dyrektor zmienił ten ostatni dwuwiersz następująco:
Więc największa ostrożność na nic dzisiaj zda się,
Chyba gdy zamkniecie swe żony, lecz w żelaznej kasie.
I tej postaci definitywnie sztukę grano i będą ją grać w owem mieście tak samo po wiek wieków, albowiem egzemplarz przechowany w bibliotece teatralnej staje się — jak to widać po przekładzie Elektry Hofmansthala — nietykalną tradycyą.
Z uczuciem radości usłyszałem na konferencyi teatralnej p. Wysockiej zapowiedź, iż „teatr przyszłości“ oparty będzie na rytmie i harmonii. Jeżeli jeszcze, na przydatek, aktorzy będą w nim umieli role, piszę się nań z całego serca. Ale naogół, kiedy przysłuchuję się górnolotnemu stylowi naszych tak częstych i zajadłych „dyskusyi teatralnych“, mam nieraz wrażenie, że jesteśmy jak człowiek który zastanawia się nad wyborem