dnej strony, szereg nieporozumień, gdyż Rosenbergowie myślą, że szpakowaty „wuj Bernard“ prosi o rękę Malci dla swego syna; z drugiej zaś popłoch rodziny milionera, oraz komiczne sytuacye wypływające z zetknięcia się dwóch światów: wysokiej finansyery i prostych ale poczciwych szajgeców. W końcu, wszystko układa się arcysentymentalnie: stary Würzburger, otrzeźwiony szczebiotem wnuczki, żegna się z chwilowem marzeniem o młodości, dzielny lekkoduch Paweł (coś niby obrzezany Gucio) żeni się z rozkosznym (aj, aj!) podlotkiem Selmą, Malcia zaś dostaje się reisenderowi Landshutterowi, którego, jak twierdzą autorowie, po cichu kochała.
Sztukę wyreżyserowano i grano dobrze, tylko, jak wspomniałem, trzeba ją wydatnie określić i znacznie przyspieszyć tempo. Galerya żydów była kapitalna. Prym wiódł p. Noskowski jako żyd-nerwowiec, oraz p. Dąbrowska, zwierciadło rodzinnej i szczęśliwej dobroduszności. P. Czarnowski był może nadto groteskowy jak na cichy ideał młodej Malci; ale zresztą któż kiedy zbada przepaści serca kobiety? P. Trzywdar szlachetny milioner, p. Berski jako stary patryarcha (skróciłbym tego dziadzię do połowy!); oraz p. Brzeski złoty młodzian, wcielali trzy piękne typy Izraela. Życie światowe reprezentowały pp. Czajkowska i Szreniawa; p. Hańska z wdziękiem ślizgała się po niezdecydowanej trochę rólce Malci (dotąd łamię sobie głowę, czy ona naprawdę kocha tego Landshuttera?). Młoda panna Modzelewska okazała się rasowem „dzieckiem teatralnem“: debiut jej w roli Selmy był bardzo udany.