Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

wcześniej, napisał Scribe dopiero w r. 1851. „Dureń!“ mruknąłem przez zęby, wściekły, i — spadłem z obłoków. Trzeba mi zostać nadal tylko skromnym recenzentem „Czasu“.
Jako recenzent tedy, muszę dać wyraz radości, iż wreszcie, po długiej przerwie, Słowacki przemówił znowu z naszej, ze swojej sceny. Tak, dajcie nam poezyi, poezyi jak najwięcej! Dawniej, przyjętoby takie wyznanie z ironicznym uśmieszkiem; ale dziś, kiedy lada paskarz, lada liczy-krupa doszedł do przeświadczenia, iż najpewniejszą, najracyonalniejszą lokatą kapitału jest zakupno dzieł sztuki, łatwiej powinien być strawnym odwieczny pewnik, iż wartości idealne są jedynie realnemi, i że suma oraz napięcie marzenia jest najbardziej twórczą, najbardziej pozytywną wartością danego narodu czy społeczeństwa. Dziś więc, gdy świeże, wpółdzikie hordy „nowych ludzi“, spragnione żywego słowa tłoczą się do wrót teatru, trzeba im wstrzykiwać poezyę masami, w każdej formie, przez wszystkie otwory; niechaj dźwięczy i perli się na scenie, niechaj się pieni bądź w czarze ofiarnej Wenedów, bądź w serendze Moliera, i niechaj nas swą mocą gniecie niewidzialna, aż wreszcie zjadaczy chleba w aniołów przerobi: co będzie z tem większym pożytkiem, iż chleb jest coraz gorszy i coraz o niego trudniej.
Mówi do nas Słowacki! ten harfiarz-tułacz bezdomny, ten twórca polskiego teatru, który ani jednego wiersza dzieł swoich nie oglądał na scenie. Samotny za życia, samotny stoi i dziś; nitki pomiędzy jego smętną pieśnią a nami, zaledwie nawiązane, już rwać się niedługo zaczną: naród, wskrzeszony do pełni życia,