Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

ratura nasza z ostatnich dziesiątków lat posiada tak piękną galeryę. Niezrównany pan Tomasz Łącki w Lalce, papa Pławicki Sienkiewicza, Czarnoskalscy z Rozbitków, Pobratymscy i Granowscy Żeromskiego, i tylu innych. Niezaradność życiowa, gest rodowej grandezzy przy dość mętnych pojęciach etycznych, resztki tradycyjnej gościnności i „serce na dłoni“ przy butelce taniego węgrzyna, oto cechy jakie, wyszedłszy z ziemi, przenoszą na miejski grunt ci zapóźnieni kontuszowcy. Okaz ten zresztą stanie się niebawem kopalnym zabytkiem. Lata wojenne, jak w tylu innych rzeczach, uczyniły przewrót w psychice szlacheckiej; typem gatunku stał się szlachcic-żyła, chytry, zapobiegliwy, nieużyty, pijący wodę mineralną i posuwający „trzeźwość życiową“ do najdalszych dozwolonych granic. Przeczuł tę ewolucyę stary Fredro, ów niestrudzony kolekcyoner odmian gatunku homo nobilis: obok swego Cześnika, przekazał nam Łatkę i Twardosza.
Pan Orczyński z Gry serc, należy do owego dawniejszego typu. Przeputawszy majątek na konie wyścigowe z przyległościami, wylądował, z resztką kapitaliku, w podmiejskim dworku małego miasteczka. Dom i jego mieszkańcy zieją stęchlizną i smutkiem. Papa naprzemian klnie i wzdycha za utraconym majątkiem; matka zaczytuje się w romansidłach; inny rozbitek, Mora-Morski, brząka na gitarze i prawi kazania na temat idealizmu; synalek, urzędniczyna „przy telegrafie”, urozmaica to życie najczystszą gwarą warszawskiego andrusa. W tem to środowisku wzrosła Irena Orczyńska, bujna i piękna dziewczyna; duszno tam było jej młodym płucom, że zaś, z wychowania, nie umiała