Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/238

Ta strona została skorygowana.

lekceważy, upokarza wszystkich, sam siebie wycofując zupełnie z kwestyi, która, bądź co bądź, i jego powaznie dotyczy; i, w końcu, wychodzi jak tryumfator, nawet „kule go się nie imają“! I autor, aż do końca, pozostaje pod wyraźnym prestigem jego „energii“ i — milionów. Protestujemy: dość już szacunku budzą pieniądze w życiu; chcemy choć na scenie mieć odwet! Tego rodzaju nieporozumień dałoby się wskazać i więcej; rozsądzenie zaś ich staje się dla nas dość trudne, ile że autor posiada dar mówienia w bardzo wielu słowach bardzo niewiele. Aby ocenić ten cały konflikt, mielibyśmy prawo conajmniej wiedzieć, w jaki sposób Irena została kochanką Radwana, jakiej natury był ten związek, w jakich okolicznościach, z czyjej winy, nastąpiło zerwanie? O tem wszystkiem nie dowiadujemy się, poza paroma ogólnikami, dosłownie nic; dopóki się zaś rzecz nie wyjaśni, sympatye nasze muszą pozostać po stronie kobiety, jako słabszej.
Zapewne, ale znów autor mocno nam to utrudnia, straszliwie bowiem przysolił i przypieprzył tę Irenę, i niebardzo wiem czemu? Aby wywołać ten sam konflikt, wystarczyłaby zupełnie rewelacya, że panienka z zacnego domu miała jednego kochanka, no, niech jej będzie wreszcie dwóch, ale poco, w jakim celu, spychać ją na dno trywialnej, grubej prostytucyi? To już jaskrawość dla samej jaskrawości; l’art pour l’art; echo minionej epoki teatru brutalnego, który dziś bardziej prawie trąci myszką niż Panna mężatka Korzeniowskiego. Chyba że było to autorom potrzebne na to, aby dać efektowną teatralnie scenę, gdy Irenę, pod wpływem trunku i tańca, ponoszą reminiscen-