Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

cye dawnego, „szampańskiego“ życia, i kiedy, z pod narzuconej jej przez miłość maski, błyska, w tym dworku pod filarkami, twarz rozpasanej bachantki? Ależ znowu, po tem przeobrażeniu, niepodobne do utrzymania są skrupuły Romana, który, mimo wszystko czego się dowiedział, czuje się honorem zobowiązany do poślubienia tej drugorzędnej hetery, zaręczywszy się z nią jako z niewinną panienką? Tak więc, brniemy z jednej wątpliwości w drugą; i samo nawet zakończenie nie zaspakaja nas w zupełności. Może dlatego, iż czujemy instynktownie, ze przyszłe życie młodej pary i wszystkich wogóle osób w sztuce zależne będzie od stanowiska tego kto ma klucz od kasy, od Radwana: jego zaś intencyj w tej mierze nie objawił nam autor ostatecznie. Słowem, brakuje morału; Hto to bude platil? jak mówią bracia Czesi.
Role w sztuce są dobre, i grano je też dobrze. Stary Orczyński, połączenie lekkomyślności, frantostwa i szlacheckiej fumy, zresztą ot, niezgorszy człowiek, to typ bardzo swojski, z niewątpliwej rasy Lechitów, jak ich maluje Ślaz u Słowackiego. Mimo iż nie wszystkie cechy tej postaci leżą w rodzaju p. Trzywdara, dał nam, jak zawsze, rolę starannie opracowaną. Mora-Morski, zbankrutowany apostoł-filantrop, kojący wszystkie swoje smutki ukochaną gitarą, a ujawniający, po paru kieliszkach, jakieś desperackie i rzewne akcenty typowej „szerokiej natury“, to znów, w polskiej sztuce, typ dość egzotyczny, trącący raczej rosyjskimi wpływami; p. Czarnowski wyposażył tę rolę w szczerze bolesne akcenty zwichniętego życia i zawiedzionego serca. P. Łącka grała Irenę z brawurą