i szczerością; umiała wszystkie elementy tej roli stopić w jednolitą całość, i zbudzić w nas sympatyę do tej quand même Orczyńskiej panny ze szlacheckim animuszem, która dlatego może się „puściła“ (kto wie?), iż nie miała wierzchowego konia na którymby się mogła wyszaleć. P. Noskowski jako Julek budził wesołość pysznem zacięciem warszawskiego dziecka ulicy; p. Czapelski miał, w roli Radwana, twardość i chłód, pod którymi można było odgadywać żywe i bijące niegdyś a zmrożone życiem serce: była to rola, o ile autor na to pozwolił, dobrze postawiona. P. Brzeski całował jak z nut, a był szlachetny jak... wicehrabia z romansów którymi obczytuje się stara Orczyńska, z humorem grana przez p. Dąbrowską.
Niezupełnie odpowiednią była, mojem zdaniem, dekoracya we wszystkich trzech aktach. Tło, w którem się rzecz rozgrywa, jest tutaj bardzo ważne: powinno ono, już samo przez się, dać wrażenie czegoś strupieszałego, zdeklasowanego, atmosfery w której się wszyscy dławią, gdzie brak powietrza, słońca, jak to od pierwszej chwili odczuwa Radwan. Jesteśmy wszak prawie ze na dnie, w przedostatniem schronisku rozbitków życiowych. Rama musi być tu czynnikiem współgrającym. Tymczasem, ujrzeliśmy wykwintny, dostatni salon, przepojony światłem, otwierający się szeroką werandą na iście tyrolski krajobraz: rozkoszna wiledżjatura zamożnych ludzi, która budziła w nas, biedakach tylko zazdrość i apetyt. Skąd taka omyłka?
W rozwoju naszej młodej scenki, ostatnie przedstawienie stanowi interesujący etap. Przebiegłszy całą prawie klawiaturę komdyowej muzy, od farsy suchej
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/240
Ta strona została skorygowana.