i farsy z „łezką“, aż do komedyi psychologicznej i do intelektualnej groteski, zespół „Bagateli“ uczynił wycieczkę w sferę niemal że dramatu. Próba wypadła pomyślnie; odświeżeni tą dygresyą, z tem większą przyjemnością wrócą sympatyczni artyści do pogodniejszych tematów.
Utwór Żeromskiego tak bardzo odbiega od naszych pojęć o konstrukcyi teatralnej, iż, doprawdy, uchwycenie jego budowy wewnętrznej nie jest łatwem zadaniem. Najprostszą może drogą będzie zacząć od zestawienia materyału faktycznego zawartego w trzech aktach, tak rozbieżnych treścią i tonem, iż stanowią jakby trzy różne sztuki, lub też części trzech różnych sztuk.
Akt I. Jesteśmy w dworze szlacheckim na wschodnich kresach. Panią jego — więcej niż panią, jego genius loci — jest Antonina Rudomska, szlachcianka dawnego autoramentu, trzymająca w żelaznem ręku majątek, dwór, rodzinę. Rodzina jej, to dwudziestoletni syn Wincenty („Wiko“), oraz Irena, sierota po stryjecznej siostrze i pupilka. Irena, jestto majętna panna, ale posag jej — ot, po szlachecku, w duchu tradycyj starodawnej „opieki“ — wsiąknął w majątek opiekuński. Niema (broń Boże!) mowy o nieuczciwości; pieniądze — a przynajmniej rachunki z nich — są; ale uwięzione gdzieś w budynkach, w nierentujących się przedsiębiorstwach: dość, iż panna, na razie, posagu otrzy-