mać nie może. Rudomska postanowiła o losie sieroty: znalazła jej świetną partyę, bogatego Olelkowicza, któremu chodzi o samą pannę, i gotów jest, nie wglądając zbyt ściśle, dać absolutoryum z opieki. Dla syna również Rudomska ma w zanadrzu małżeństwo odpowiadające jej dynastycznym instynktom, w osobie bogatej i doskonale urodzonej Strzemieńczykówny. Oboje młodzi, wychowani w ślepym posłuchu, dają się pozaręczać — każde na swoją stronę — bez oporu, mimo że, w cieniu tych samowładnych rządów, wykiełkowała miłość, gwałtowna, egzaltowana miłość między Wikiem a Ireną. Miłość ta umie tylko szarpać się i miotać; nie czuje się na siłach, nie przychodzi jej prawie na myśl aby mogła się przeciwstawić planom matczynym: zresztą już zapóźno; tegoż samego dnia ma zjechać Olelkowicz, jutro ślub Ireny, — młodzi żegnają się po raz ostatni. Ona burzy się i patrzy niemal ze wzgardą na słabego chłopca; on, potrafi wszystko dla niej, tylko nie stanąć do oczu matce, tylko nie zdobyć się na czyn. Zdobędzie się, — ale inaczej. Tego dnia we wsi szaleje powódź; grobla ostatkiem sił trzyma napór wody: gdyby odsunąć upust, woda w jednej chwili zwali groblę i zaleje drogę: a drogą tą jedzie Olelkowicz. Wiko, rozkazem matki który jej sam podsuwa, oddala wiernego Joachima, i sam podejmuje się czuwać przy grobli. Nagle, podczas gwałtownej sceny „wyjaśnień“ Ireny z opiekunką, słychać straszliwy huk: grobla puściła. Niebawem (skrót sceniczny posunięty, zaiste, do ostatnich granic!), dowiadujemy się szczegółów katastrofy: powódź zalała drogę na kilka metrów wysoko, zginął Olelkowicz i jego ludzie, zginęło
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/242
Ta strona została skorygowana.