Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

i kilkoro dzieci chłopskich rżnących tatarak nad rzeką. Syn młynarza Joachima widział jak „panycz“ odsuwał zapory. Wiko staje przed matką. Pytany, nie przeczy niczemu; uczynił to, i uczynił świadomie, aby nie oddać Ireny; kocha ją. Rudomska, doprowadzona do szału oporem, którego nigdy może w życiu nie spotkała, rzuca nań straszne przekleństwo: „bodaj mu, za tę zbrodnię, połamało ręce, nogi, bodaj mu ten zuchwały język zniszczał“. Wyklętego uprowadza z sobą Irena: on teraz nie ma nikogo, on jest jej. Wychodzą zgięci przed brzemieniem klątwy, niby pierwsi rodzice z raju.
Ten pierwszy akt, stanowiący niemal że zamkniętą całość, wywiera niewątpliwie silne wrażenie, mimo że rozsądek się raz po raz przeciw temu wrażeniu buntuje. W takich razach, zwykle rozsądek nie ma racyi; spróbujmyż z nim polemizować.
„Gdzież tu węzeł dramatu?“ zrzędzi rozsądek. „Dwoje młodych i wolnych ludzi kocha się rzekomo; nic, w gruncie, nie stoi na przeszkodzie ich szczęściu; nic, prócz planów matki, z którymi zresztą nawet nie próbowali walczyć. Trudno nam uwierzyć, aby harda Irena mogła kochać tego wymoczka, który raczej oddałby ją na zawsze innemu, niżby się miał zdobyć na powiedzenie: „Mamo, ja kocham Irenę i nie ożenię się z inną“. Kiedy zaś ów Wiko łatwiej waży się na ohydny, zdradziecki mord kilkorga ludzi niż na ten czyn najprostszej odwagi cywilnej, staje się nam zbyt wstrętny abyśmy się nim mogli interesować. Jako bohater sztuki, przestaje dla nas istnieć“.
Tak, ale czy on jest bohaterem sztuki, a raczej