tego pierwszego aktu? Podobnie jak w Ibsenowskim Rosmersholmie żyje w murach niewidzialna siła cisnąca na jego mieszkańców, tak i tutaj; a siłą tą jest coś, co możnaby nazwać duchem kresów, duchem tego rycerskiego gniazda, tej placówki wrzynającej się od wieków w nawpół obcą ziemię. W takich to środowiskach wyrastała owa rasa mniejszych i większych kresowych „królewiąt“; w nich-to hodowały się nieokiełzane, wściekłe charaktery, które albo stwardniały się w żelazny hart, albo się wyradzały w pół-obłąkaną swawolę. Rodzicielski despotyzm, oto jedyne prawo, jedyny nakaz wewnętrzny jaki odciskał się od wieków w tych mózgach; na słabe nerwowo organizacye zdolny był oddziaływać w formie istnej psychozy. Despotyzm ten wysysa, wyjaławia cały grunt moralny; gdy zawiedzie, zostaje próżnia. Wola matki, to jedyny hamulec jaki Wiko uznaje w życiu. Pozatem, jest w nim to samo nieposkromione „królewiątko“, nie znające nic poza sobą. W tej walce o swą miłość, o swoje zachcenie, nie cofnie się przed śmiercią człowieka — Olelkowicza —; śmierć zaś paru chłopów, paru chłopskich dzieci, zapewne nie musnęła nawet jego świadomości. Ale lud patrzy nań, widzi i sądzi; sądzi oczyma i ustami młynarza Joachima, i — zapamięta to sobie, i przypomni mu kiedyś...
W taki mniejwięcej sposób możnaby interpretować ten akt, jako rdzenną psychikę szlachetczyzny, tam gdzie ona najczyściej się szachowała, odczytaną przez poetę pod mdłą powłoką współczesnego życia, pod anachronizmem modnych fraków i smokingów. Bohaterem byłby nie słaby chłopczyna Wiko, ale sam duch
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/244
Ta strona została skorygowana.