spełnieniem; między zbrodnią Wika a karą jaką ponosi. Niepodobna tak olbrzymiej, potwornej rzeczy jak ostatnia wojna, która, bez ich winy, poniszczyła tyle istnień, wciągać, jako narzędzie pomsty, w krąg wydarzeń rodziny Rudomskich. Nie mogę też zrozumieć (to wciąż Rozsądek tak mamroce) istoty oczyszczenia ponad śnieg Wika: cierpiał, to prawda; ale cierpienie jego nie było ani dobrowolne, ani wyjątkowe. Poszedł, wraz z paru milionami innych, musowo do obcego wojska; wrócił, jak parękroć innych, ranny i okaleczały — to wszystko. Wraca wprawdzie w mundurze polskiego żołnierza, ale ten szczegół — mimochodem zresztą natrącony i nie przygotowany niczem poprzednio — również niewiele nam jeszcze mówi. Wiko, jak go autor postawił, nie ma żadnej legitymacyi moralnej do tego, aby przemawiać tak jak przemawia w trzecim akcie. Widzę tu inwalidę wojennego, ale nic więcej, znów nie widzę bohatera dramatu. A już te „aktualności“, ci bolszewicy, ta strzelanina na tle strzępów dziennikarskich artykułów; ech, dajcie mi spokój! wolę już poczciwą „Rzeź w Kozubowie“ z Kościuszki pod Racławicami“.
Spróbuję jeszcze raz polemizować z tym utrapionym zrzędą. Może tedy znów nie Wiko jest bohaterem, ale owa Łuża, ów szmat ziemi polskiej i mieszkający na niej duch rycerskich pokoleń? Ta fala chłopstwa która je zalewa, to wszak ci sami chłopi, którzy patrzyli na to jak samowola paniczów, wodzących się za łby o pannę, zgładziła ze świata niewinne dzieci rżnące tartak nad wodą. Gdy Wiko, wobec herszta bolszewików, próbuje się odwołać do „swego ludu“, groźny
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/248
Ta strona została skorygowana.