Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

szmer przypomina mu to wydarzenie. Czy to symbol? Może. I tu również zachodzi niestosunek miedzy ogromem fali zalewającej ten dworek polski będącej tylko jedną z fal rozhukanego, dalekiego, obcego morza, a kwestyą winy lub nie-winy całych pokoleń wszystkich Rudomskich. Lecz myślą autora wydaje mi się to: Łuża, ze wszystkiemi swemi cnotami i wadami, zginie, gdyż wybiła jej godzina; ale dawny rycerski jej duch, wybielony znów ponad śnieg na polach walki i ofiary, przetrwa i odżyje w zmartwychwstającej ojczyźnie. I znów widzimy, jak, w tej ciągłej walce którą toczą w Żeromskim najgłębsze, romantyczne wręcz narodowe instynkty z jego jaskrawym radykalizmem społecznym, zawsze bierze w końcu górę autor — cudnej Dumy o Hetmanie.
Idea utworu (o ile ją zresztą trafnie odgaduję?) nie bije ku nam ze sceny; raczej wylania się zwolna pod wpływem drobiazgowej analizy inwencyj autora. Bezpośrednio wrażenie jakie się odbiera — poza zwartym w sobie aktem pierwszym — jest dziwnie rozbieżne i chaotyczne. Artyzm Żeromskiego, nerwowy, nierówny, tworzący wybuchami, nie posiada — jak to już tylekroć powtarzano — w utworach swoich cierpliwości konstrukcyjnej; nieraz nawet ani tyle ile jej wymaga budowa powieści. W tylu powieściach jego — od Ludzi bezdomnych aż po Wszystko i nic — zaledwie że spostrzegamy ten brak, oczarowani pięknościami, jakie pełną garścią rozrzuca ten niezrównany poeta i mistrz słowa; czemże jednak są, pod tym względem, wymagania powieści, w porównaniu do nieubłaganych żądań sceny, która cała stoi konstrukcyą, logiką, architekturą?