Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

nek, których pensyonarskie duszyczki oblekają formy skończonych światowych dam, niby owe pięcioletnie infantki Velasqueza, prostujące się z godnością w swoich sztywnych materyach i kryzach; doskonała i ta lady Braknel, chodzący dogmat światowego katechizmu. Ale prawdziwym bohaterem sztuki jest paradoks; paradoksik raczej, gdyż sferą w której buszuje są prawdy nietyle życiowe ile towarzyskie. Jestto istny fajerwerk iskierek sypiący się przez całą sztukę, i to, bez wielkiej różnicy w formie i treści, z ust lokaja czy lady, młodej panienki czy starego kanonika. Mamy wrażenie, iż czcigodną panią Opinię posadzono na fotelu, skrępowano jedwabnymi sznurami, i że wszyscy kolejno wbijają w jej miękkie ciałko drobne szpileczki. Dla nas, którzy nie mamy uprzedzeń, ani, niestety, dochodów lady Braknel, wiele z tych szpileczek traci, oczywiście, swoje ostrze; a przedewszystkiem jest ich o wiele zadużo; w pierwszym zwłaszcza akcie, dyalog najeżony jest niemi tak, iż nicbym się nie dziwił, gdyby jakiś neurastenik zerwał się nagle z fotela i, dobywając brauninga, wrzasnął na scenę: „Jeszcze jeden paradoks, a strzelam!“ Ale, nadmiar dowcipu, jestto wada, na którą nie każdy może sobie pozwolić; ponieważ tedy nie grozi zbytnio zaraźliwym przykładem, możemy ją autorowi darować.
Trudno przytem ocenić, ile soli w tych żartach musi ginąć przy operacyi przenoszenia ich w obcy język; prawdopodobnie dużo, nawet bez winy tłómacza. Np. cały konflikt polegający na tem, iż każda z panienek chce wyjść tylko za człowieka któryby się nazywał Ernest, robi tu wrażenie prostej niedorze-