Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

premiery, przeżywaniem czy przeżuwaniem (jak kto woli) arcygłębokich, artystycznych wrażeń i „dreszczów“. Dziś „nowy człowiek“ kupuje bilet, przyjmuje, bez wielkich dociekań, kęs strawy duchowej jaki mu podadzą, idzie zapić go piwem do restauracyi, i, kołysany dźwiękami walczyka, przechodzi myślą do spraw seryo, kombinując możliwie głębokie zapuszczenie ręki w kieszeń bliźniego swego, przy możliwie najmniejszem ryzyku kryminału. Co mu tam repertuar, aktorzy! Ot, spędził wieczór i koniec, zawsze to jakaś odmiana po codziennem kinie.
W ślad za publicznością, prasa, to wierne odbicie życia, również przestała się interesować teatrem.
Jakto! powie ktoś, toć od miesięcy całych o niczem niema mowy w prasie tak często, jak o teatrze. Och! to całkiem co innego; to nie teatr, to „kampania teatralna“. I oto dotknęliśmy arcyciekawego problemu: wpływów życia politycznego na formy życia artystycznego. Objawowi temu przyglądam się od dłuższego czasu z daleka, z uciechą niemałą a niczem niezmąconą, ile że sama kwestya jest mi dość obojętna.
„Polityka“ teatralna istniała i istnieć będzie zawsze. O niciach tej polityki długoby i szeroko mówić. Ludzie są ludźmi, i zawsze znajdzie się dość pobudek, które dany dziennik lub osobę nastrajają bardziej lub mniej czule względem danej dyrekcyi. Ale dyrektor był dzierżawcą teatru, samowładnym panem w swojej budzie na lat sześć, przeto polityka teatralna obracała się jedynie koło szczegółów, nie godziła w jego zasadnicze „być albo nie być“. Wyjątek stanowił schy-