Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

I dalej trwa wściekły taniec dokoła krzyża, i hasa oszalały tłum, któremu nowy władca dał do syta kiwi, bluźnierstwa i szału; jednego tylko nie może mu dać: chleba!... Nim kurtyna zapadnie nad tym obrazem, ze wszystkich kątów sceny, ze wszystkich szczelin, wypełzają, niby potworne szczury, jakieś ciemne, szare postacie, i czołgają się i skomlą: to głodni. Ten akt robi potężne, niesamowite wrażenie.
Szał minął. Gromada biednych opętańców, okaleczałych, obdartych, bez dachu (wszystko bowiem poniszczyli, tępiąc się i rabując wzajem), zawodzi chóralny lament. Coś niby procesya owych średniowiecznych biczowników, kajających się w obłędzie dzikiej rozpaczy i lęku. Znikły antagonizmy społeczne: dawny bogacz i dawna żebraczka wspólnie silą się aby wykrzesać z siebie iskrę modlitwy, Miłości, w której czują że ich jedyny ratunek. Napróżno: toć Miłosierdzie wyzionęło ducha, przybite wspólnemi ich wszystkich zbrodniami do krzyża. Tak; ale zmartwychwstaje; raz po raz powtarza się ten cud: w tem pono tragedya ludzkości, iż ani żyć duchem Miłości, ani wytępić go w sobie doszczętnie nie może. I zjawia się Miłosierdzie na ziemi, upostaciowane przez autora hufem miłosierników, wchodzących między te rzesze nędzarzy i rozdających im chleby i płaszcze. I tu — epilog; nieoczekiwany, beznadziejny: na tle zapuszczonej kurtyny, zjawia się znowu Bogacz, Żebraczka i Kaznodzieja, i rozpoczynają powtarzać wiernie, dosłownie, tę samą scenę która stała się punktem wyjścia prologu. Dzieje własnych nędz nie nauczyły ich niczego; szaleństwo i zbrodnie ludzkości