są nieuleczalne! I wchodzi na scenę zniecierpliwiony reżyser i woła:
Dosyć! Spuszczamy kurtynę,
Bo tak... da capo al fine.
A w ciągu tej akcyi, przez wszystkie trzy akty, pląta się po scenie smutny wesołek, z zielonym daszkiem nad oczami, z plikiem papierów z których co chwila gubi coś i zbiera, — Uczony. To, dla autora, wcielenie „rozumu“ ludzkiego, bezsilnego, zdolnego tylko konstatować, komentować, kombinować, kręcącego się w kole nic nie wyjaśniających i jeszcze mniej pouczających tautologij.
Sądzę, że już z tego pobieżnego streszczenia jasnem jest czytelnikowi, dlaczego określiłem Miłosierdzie jako utwór napisany przez mnicha ascetę. Dalej niepodobna posunąć beznadziei, rozpaczy, wzgardy dla ludzkości: to tasama negacya życia, tensam wstręt do człowieka jako takiego, który, w średniowieczu, masowo pędził ludzi w mury klasztorne i kazał im tam szukać ucieczki przed światem i samymi sobą. I, gdybyśmy nie żyli dziś w czasach, gdy każdy miłujący głęboko swą sztukę artysta może sobie zbudować klasztor we własnej duszy, jestem przekonany, iż kędyś, w zaciszu Benedyktynów czy Pipermentów, znalazłby schronienie pobożny i uczony w piśmie brat Karol Hubert.
Ale żart na stronę! Równocześnie, przejaw ten jakim jest Miłosierdzie Rostworowskiego przeraża mnie trochę. Zdarza się nieraz, że prawdziwi twórcy wyczuwają włóknami ducha przyszłość jak ptaki burzę. Otóż, fakt, iż to co się dziś wkoło nas dzieje, może się kształtować