Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

i sprawne narzędzie. Zwłaszcza rola Włóczęgi, od początku do końca, napisana jest z porywającą, powiedziałbym wręcz niebezpieczną wymową: dobitność jej akcentów na szybszych skrzydłach leci w duszę słuchacza, niż świadomość rozpaczy i nędzy, jakie są jej plonem... I niemal byłbym bliski powiedzieć to o wymowie całej sztuki...
Czy mam, obyczajem urzędowych krytyków, przejść do „zastrzeżeń“? Taki już zwyczaj; wiec róbmy „zastrzeżenia“. Wynikają one w części z natury tematu. Zamknąć ogólny, i to tak ogólny i złożony problem społeczny w sceniczną formę, to zadanie które przedstawia podwójne niebezpieczeństwo: ujęcie kwestyi może się stać zanadto uproszczone dla wymagań myśli, a mimo to pozostaje zanadto skomplikowane i abstrakcyjne dla możliwości teatralnej ekspresyi. Coś podobnego zachodzi chwilami w Miłosierdziu; intencye autora, bardzo ciekawie i konsekwentnie przemyślane przezeń w każdym szczególe, miejscami w grubszym jedynie zarysie dochodzą do świadomości nieprzygotowanego widza.
Dalsze „zastrzeżenie“ odnosi się do samej koncepcyi utworu. Niepodobna mi się pogodzić z jego beznadziejną rozpaczą; niepodobna mi uwierzyć, że tworzymy jeden zawszony karuzel płaskiej chciwości i równie płaskiego egoizmu. Namiętności ludzkie, nawet najniższe, mają swoją mistykę. To darmo; czuję się, jak większość czytelników Czasu, duchowem dzieckiem Rewolucyi francuskiej; wierzę niezłomnie, dopóki mi jakiś sąsiad–bolszewik z Czarnej Wsi pałką łba nie rozwali, że przeżywamy, mimo wszystko, chwile radosne