„skrajnej lewicy“ czy „lewego centrum“, etc. A jak to działa pedagogicznie, oto przykład. Wpadł mi w ręce numer pisma Światłocienie, wydawanego przez młodzież gimnazyalną. Krytyk teatralny (jest nim pewien uczeń klasy VI), widocznie „antyblokowy“, tak pisze: „Reżyserował Krąg interesów dyrektor Trzciński, i wykazał, że dyletant o wielkiej kulturze artystycznej może oddać w teatrze większe usługi aniżeli rutynowany fachowiec“. Będąc w wieku tego krytyka, kochałem się zupełnie bezkrytycznie w Teci Trapszównie, na współkę z moim sąsiadem, młodym uczniem konserwatoryum. Jednego dnia, pianista otruł się; na wiadomość o tem, zakradłem się do jego pokoju, i, bez najmniejszego wahania, przed nadejściem władz, ściągnąłem dużą fotografię Trapszówny, przedmiot mojej zazdrości i pożądania. Stała na stoliczku przy łóżku. Tak, wówczas teatr był żywotną instytucyą.
Przechodzę do konkluzyi, którą rzucam ot, na wiatr, jak człowiek stojący niezmiernie daleko od wszystkich tych bojów. A mianowicie, czy, jeżeli chcemy mieć naprawdę dobry teatr, nie byłoby wskazanem, zamiast tej namiętnej kampanii okołoteatralnej, próbować stworzyć trochę atmosfery teatralnej, a raczej wskrzesić tę która istniała dawniej? A gdyby nawet synowie nasi, nawiązując do przerwanych tradycyj, mieli się kochać w aktorkach, zdaje mi się, że, w tej paskarskiej epoce, odrobina ideału uniesiona w życie jest tak cenną, iż żadnem ryzykiem nie można jej okupić zbyt drogo.