nia, myśli lub uśmiechu, aktorom pola do popisu w dobrze zbudowanych rolach, a teatrowi jego powszedniej strawy. Ten typ produkcyi, u nas lekceważony, oceniany często fałszywą i niesłuszną miarą, jest, w ostatnich czasach, dość skąpy i nikły i nie odznacza się wysokim kulturalnym poziomem. Stąd, konieczność tak obfitego sięgania po codzienny repertuar zagranicę, która — jak to podnoszono — do ostatnich czasów wypełniała może więcej niż ¾ całości; fakt bezwątpienia opłakany, w żadnem innem cywilizowanem społeczeństwie nie mający analogii.
Warunkiem istnienia rodzimego repertuaru jest ciągłość tradycyi. Ta codzienna, powszednia twórczość teatralna, jest — kiedy spojrzeć na nią z dalszej perspektywy — niby piosnka ludowa, raczej emanacyą zbiorowej duszy społeczeństwa niż dziełem indywidualnego geniusza. Zupełnie wyraźnie występowało to niegdyś w owych commedia dell’arte, lub starych farsach francuskich, przechodzących z rąk do rąk, wciąż na nowo kształtowanych, upiększanych, przetwarzanych. Ta linia np. farsy francuskiej ciągnie się nieprzerwanie od średnich wieków aż po dzień dzisiejszy; nie tamuje ona w niczem powstawania arcydzieł, przeciwnie, ułatwia je: od czasu do czasu, farsa ta wyda jakiegoś Grzegorza Dandin (tak, Grzegorza, mimo iż wiadomo mi od dziecka, że Georges znaczy Jerzy), jakieś Wesele Figara Beaumarchais’go lub Króla Caillaveta i Flersa; ale i w okresach, które dzielą od siebie wyjątkowe erupcye świeżej twórczości, taż sama farsa czy komedya francuska, niezawstydzona i niezakłopotana tem bynajmniej, szumi, pieni się, szaleje po
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.