lirykiem; jak wielkim, może ten tylko mieć pojęcie, kto czytał pierwsze jego utwory w oryginale, t. j. po niemiecku; ale twórczość jego teatralna sprowadza się właściwie do jednego motywu, w którym jedynie jakiś suggestyonujący, poprzez dzieło, element pasyi wewnętrznej pisarza może przesłonić zahypnotyzowanemu widzowi straszliwe niedostatki środowiska, figur, dyialogu, etc. A już od „szkoły“ Przybyszewskiego w teatrze niech nas Pan Bóg broni!
Nie chciałbym, aby mnie fałszywie rozumiano. Rolę, jaką Przybyszewski odegrał w swoim czasie jako wychowawca, uważam za niezmiernie zbawienną i płodną: pobyt jego w Krakowie i codzienne nasze obcowanie wspominam z najwyższą wdzięcznością i entuzyazmem. Ale, jak każda potężna indywidualność, był on niezmiernie wyłączny. Nietzsche, w bardzo szczęśliwej definicyi, dzieli sztukę na dwie zasadnicze grupy Rausch i Traum (Szał i Sen). Przybyszewski znał tylko Rausch: sztukę, jako konwulsyjne napięcie bólu, żądzy, tęsknoty, przerażenia. Traum, sztuka jako sen, w którym, jak w tafli zaczarowanego jakiegoś jeziora, odbija się, objektywnie a syntetycznie zarazem, Złuda życia, ten odłam sztuki zupełnie dla niego nie istniał. Pozwolę sobie przytoczyć zabawną anegdotę: Przybyszewski uwielbiał Słowackiego, jako twórcę Króla Ducha; nie ręczę czy go bardzo czytał, czy tylko odgadywał, dość że go uwielbiał. Otóż, za jego pobytu w Krakowie, dawano Nową Dejanirę; wybrał się do teatru, jak na wielkie święto. Byłem z nim sam w loży. Zaledwie kurtyna się podniosła, podczas kiedy ze sceny lały się strumienie tej cudnej poezyi, widziałem iż
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/38
Ta strona została skorygowana.