dziło na scenę polską szereg dzieł, w założeniu nawpół tylko scenicznych, z jednej strony odwracając uwagę od przykazań teatralności, z drugiej zapładniając nieraz nowszą twórczość polską zjawiskiem jednem ze smutniejszych, t. j. „wielką poezyą drugiej klasy“. Zjawił się Wyspiański, człowiek teatralny nieskończenie twórczy sam dla siebie, ale groźny poprostu jako szkoła dla tych, co naśladują jego formę, zdolni najczęściej przejąć tylko jej braki, nie okupując ich jego duchem. Wszystko to razem wprowadziło opłakane lekceważenie teatralnego rzemiosła (pamiętam czas, w którym nazwisko Sardou było w kołach literackich obelgą, czymś w rodzaju sufragana); wprowadziło na pewien czas dążenia teatralne pod znak fałszywej genialności, fałszywej głębi, fałszywej poezyi. Teatr codzienny przestał być odbiciem życia, ponieważ przestał być szczerym wyrazem talentu i skali jednostek.
Ale co mówić teatr! A reszta? Biedna ta nasza literatura! Jeden pisarz, wykwintny krytyk, odkłada z westchnieniem tom Willy’ego aby zasiąść do pisania artykułu jubileuszowego o Elizie Orzeszkowej. Inny przerywa, ze zgrzytaniem zębów, trzydniową partyę baka, aby kończyć ostatni rozdział powieści o obywatelskiej tendencyi; rasowy pamflecista obmyśla nową sztukę o Księdzu Skardze albo o Unii lubelskiej; inny, wyga nad wygi, kropi, „brylantową“ oktawą, nową edycyę Króla Ducha; inny, miłe dziecię salonów, skupia się do nowej Messyady, etc. Trzeba znać literaturę polską nietylko publicznie, ale i prywatnie, aby ocenić, do jakiego stopnia zalęgła się u nas zupełna rozbieżność pomiędzy myśleniem
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/43
Ta strona została skorygowana.