sza lub bawi, a my nie żądajmy odeń czego innego, jak szczerości i sumienności artystycznej. Im wyżej będziemy podnosić sztandar „wielkiej sztuki“, im więcej będziemy mówili o „dostojeństwie teatru“ i jego postulatach, o „mysteryach“ polskich i o świętym Gralu, tem niżej będzie spadać nasza bieżąca twórczość teatralna. Załże się na śmierć. Wiadomo wszystkim, że w nauce śpiewu, najważniejszą rzeczą jest naturalne ustawienie głosu; kto zacznie śpiewać nieswoim głosem, ten skończy „kogutkiem“ i zedrze się przedwcześnie.
A co do wielkiej sztuki, ta odwiedzi nas, ilekroć przyjdzie jej samej ochota, i potrafi, na swój użytek, rozszerzyć bodaj najskromniejsze ramy.
Po ogłoszeniu moich uwag teatralnych, trącających pośrednio o wpływy francuskie i niemieckie odnośnie do naszego repertuaru, spotkałem się, z licznych stron, z zarzutami jednostronności w stosunku do literatury i kultury duchowej Niemiec a Francyi, etc. Dlatego, pozwolę sobie w kilku słowach wyjaśnić moje stanowisko. Być może, znów spotkam się z tym samym zarzutem; na to odpowiem chyba wykrzyknikiem, jakim wybuchał nieodżałowany grubas, ś. p. malarz Stanisławski, ilekroć mu ktoś przedkładał, że jest niesprawiedliwy w objawach swoich sympatyj lub antypatyj artystycznych: „Noo, dlaczego ja mam