Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

niemieckim. Nie odważyłbym się może sformułować tak poprostu tego spostrzeżenia, gdybym nie posiadał bardzo czułej i pewnej w tej mierze kontroli. Żyłem mianowicie w czasie wojny blisko z pewnym młodym Francuzem, człowiekiem wysoce wykształconym i inteligentnym, który internowany w Krakowie w powrocie z Rosyi, spędził tu półpięta roku, serdecznie zrósł się z polskiem społeczeństwem i doskonale się w niem rozeznawał. Z natury rzeczy, obracał się w polskich kołach politycznie „ententowych“; otóż, ilekroć rozmawiałem z nim o wspólnych znajomych z tych kół — a rozmawialiśmy z sobą bardzo otwarcie, poza wielką polityką i wyłącznie z punktu rozważania psychologii kraju — bardzo często powtarzało się w ustach jego określenie o kimś: Oh, qu’il est boche! — wypowiadane zresztą bez żółci, wyłącznie dla stwierdzenia pewnego piętna umysłowości.
Rozmowom z tymże samym Francuzem zawdzięczam uświadomienie w jeszcze jednej kwestyi. Intrygowało mnie mianowicie, dlaczego, w naszych uniwersytetach, gruntowne studyum języka i literatury francuskiej wstydliwie zastępuje jakaś romanistyka, siląca się o to, aby z najżywszej mowy i literatury w świecie uczynić język martwy na równi ze starogreckim lub sanskrytem; aby skupić pracę uczniów na odcyfrowywaniu tekstów z głębokiego średniowiecza, kończyć zaś najczęściej znajomość literatury francuskiej tam, gdzie się ta literatura właściwie zaczyna. Francuz objaśnił mnie, że romanistyka na uniwersytetach jest, w tem ujęciu, wynalazkiem niemieckim, jako iż Niemcom nietyle idzie o samą literaturę francuską ile o docie-